Sajgon w przeciwienstwie do Hanoi jest x-razy bardziej zatloczony, halasliwy i przede wszystkim upalny. Wielkomiejski bez charakterystycznej dla Hanoi specyficznej intymnosci.
Zgodnie z planem mielismy do niego przybyc (z Dalat) ok 06:00 rano - w sam raz zeby znalezc hotel i nieco odpoczac. Kierowca autobusy nadrobil jednak drogi i w miescie bylismy 2 godziny wczesniej (szalenczej jazdy autobusem wole nie pamietac). Sajgon o czwartej rano to jednak wciaz zywe miasto - zjedlismy tosty i pijac cole przeczekalismy do szostej po czym znalezlismy pierwszy lepszy hotel (byleby bylo czysto).
Spacer ulicami miasta - Dystrykt 1y potem 5ty - chinska dzielnica i zmeczeni zarem z nieba zapadlismy w popoludniowa drzemke (w hotelu oczywiscie).
Wieczorem szalenczy maraton przez miasto w poszukiwaniu knajpy indyjskiej - ostatecznie udalo sie i wytwornie w mniej wytwornych szatach zjedlismy posilek ;)
Piwko tradycyjnie tuz obok ruchliwego skrzyzowania coby lepiej obserwowac dziejacy sie tu spektakl miejski. Pare fotek ponizej.
KACU WARUNG EDIT:
Od Sajgonu dostalem piescia prosto w prawe oko i to od samego poczatku. Ok 4:30am jest tutaj pewnie okolo 30 stopni, poszlismy z Klim Pao szukac hotelu i po chwili na ogonie mielismy motorek z dwoma azjatyckimi "kobietami lekkich obyczajow", ktore w skrocie mowiac byly NACHALNE ;) pozniej trafilismy do hotelu, w ktorym mielismy wrazenie, ze recepcjonistka musiala miec blizszy kontakt z narkotykami. W koncu jak zaczelo sie przejasniac znalezlismy w miare normalne lokum. Wczoraj w Dalat rozwalily mi sie japonki, specjalnie pod tym wzgledem wybralismy kierunek zwiedzania - chinska dzielnica. Po 30min w gorskich butach (nie jest w nich zimno przy -10 stopniach mrozu w Polsce) odplywalem. Kupilem pierwsze lepsze japonki, ktore....po 45min rozwalily sie, ale...zdazyly obetrzec mi nogi ;) W chinskim markecie bylo okolo miliona par japonek - najwiekszy rozmiar? 42 ;)
W pewnym momencie oczy zaczely mi sie juz pocic - byl to jasny sygnal - trzeba isc do hotelu sie przespac...Po drzemce bylo juz znacznie lepiej, choc mnie osobiscie Saigon meczy i wysysa wszelka energie...
Jakby pomnozyc przez 10 000 ruch na skrzyzowaniu Hallera z Powstancow Slaskich we Wroclawiu i wylaczyc wszystkie swiatla otrzymaloby sie to co tutaj jest na kazdym skrzyzowaniu od 7 do 22...
Jutro ruszamy na podboj Delty Mekongu - ostatni przystanek w Wietnamie.
Odetchniemy troche od Sajgonu by dzielnie stawiac mu czola przez ostanie dwa dni pobytu.